15.01.2014

(1/2) Uwagi krytyczne do tekstu “Wkręceni w boreliozę” (@Sporothrix)

Uwagi wstępne

Tekst sygnowany nazwiskami dwojga autorów (zwany dalej dla uproszczenia „artykułem”), został opublikowany 4.01.2014 r. w blogach obojga:
jak również na ich odpowiednich stronach na portalu facebook:
Z internetowych wypowiedzi autorów wynika że osobą odpowiedzialną za merytoryczną treść artykułu i de facto jego autorką jest pani Ewa (@Sporothrix), stąd swoją krytykę kieruję w przeważającym stopniu w jej stronę i to ją nazywam dalej Autorką.

Rzeczony „artykuł” wkrótce po jego publikacji spowodował spore zainteresowanie środowiska chorych na boreliozę oraz wywołał żywą dyskusję zarówno w komentarzach pod blogiem Autorki, jak i na linkowanej stronie Autorki na facebooku. Konsekwentne postępowanie Autorki w stosunku do tych wpisów oraz osób je zamieszczających skłoniło mnie do opublikowania swoich uwag w tym miejscu.


Pragnę podkreślić, że nie jest moim celem, i nigdy nie było w tego typu publicznych dyskusjach na temat diagnozowania i leczenia boreliozy, podgrzewanie i bez tego już gorącej debaty toczącej się nieprzerwanie wokół tych zagadnień w środowiskach naukowych, medycznych oraz wśród chorych. Polaryzacja stanowisk i postępująca w ślad za tym ideologizacja tego sporu, jaką od dawna obserwujemy, niezmiernie utrudnia rzeczową dyskusję w temacie i nie służy nikomu, a osobom chorym na boreliozę najmniej. Ignorancja w tematach dotyczących diagnozowania i leczenia tej choroby jest dość powszechna, w tym w środowiskach medycznych i około medycznych (to nie przytyk z mojej strony, to opinia tych przedstawicieli środowiska którzy zwracają się do Stowarzyszenia Chorych na Boreliozę z prośbą o informacje i pokierowanie w stronę wartościowych źródeł wiedzy). Nie jest więc moją intencją i nigdy nie było w tego typu sytuacjach wytykać komuś niewiedzę i umniejszać w ten sposób jego fachowy autorytet. Rozumiem że praktykujący naukowiec, dr nauk medycznych z dorobkiem naukowym na polu mikrobiologii, również podlega presji obiegowych opinii funkcjonujących w środowisku oraz może nie mieć czasu aby zgłębiać wszystkie meandry tematu którym nie zajmuje się na co dzień i który podjął do opisania w sposób paranaukowy. Nie jest to postępowanie właściwe, niemniej samo w sobie nie wymaga ono publicznego piętnowania. Z tego względu dwukrotnie poprosiłem Autorkę bezpośrednio o rozważenie poprawienia artykułu, który wyrządzać może szkodę nie tylko całej dyskusji w temacie oraz osobom chorym na boreliozę, ale również może kłaść się cieniem na reputacji Autorki jako naukowca. Moje prośby zostały zauważone, niemniej w żadnym stopniu nie zmieniły dalszego postępowania Autorki. W tej sytuacji nie mam innego wyboru jak tylko rozwinąć swój komentarz w formie jak poniżej.


Krytyka

Na początek dwie istotne kwestie zawarte w moich komentarzach które Autorka zdecydowała się usunąć ze swojej strony na facebooku jako treści „niemerytoryczne”.

I. Rzeczoną dyskusję zdominowały żądania Autorki w kwestii dowodów i artykułów naukowych świadczących przeciw jej (bardzo ostro wyrażanym) opiniom. Przykładowy zbiór (przynajmniej) kilkudziesięciu publikowanych i recenzowanych artykułów naukowych, z których wiele przeczy tezom forsowanym przez Autorkę znaleźć można tu:
http://www.lymeinfo.net/lymefiles.html [1]
Linkowana strona internetowa jest kopalnią
publikowanej wiedzy naukowej w temacie i wartościowym źródłem dla kogoś kto zamierza zabrać głos w publicznej debacie na temat diagnozowania i leczenia boreliozy i chce to czynić w sposób odpowiedzialny, a tym bardziej naukowy lub choćby popularnonaukowy. Jest to cenne źródło również dla kogoś kto ma rzeczywistą chęć aby pogłębić swoją wiedzę w temacie, którego dobrze nie zna. Polecam tę lekturę każdemu kto szuka miarodajnej wiedzy naukowej w obrębie omawianych tu zagadnień.

II.  Autorka jako bibliografię swojego artykułu podaje pięć artykułów naukowych. Trzy z nich są według mnie dobrane wybitnie pod z góry upatrzoną tezę; jakiejkolwiek wzmianki o źródłach prezentujących odmienne punkty widzenia brak. Dwa z owych trzech artykułów są autorstwa członków wąskiej grupy panelistów IDSA, autorów feralnych zaleceń diagnostyczno-terapeutycznych tej organizacji. Poważne kontrowersje jakie istnieją wokół tej wąskiej grupy naukowców, wokół samych wytycznych i ich podstaw naukowych oraz wokół procesu tworzenia finalnego dokumentu referowane były skrótowo kilkukrotnie w przeszłości na stronie Stowarzyszenia Chorych na Boreliozę na facebooku:
Dość wspomnieć że proces opracowywania zaleceń IDSA był kilka lat temu przedmiotem śledztwa prokuratorskiego w USA. W toku owego śledztwa komitetowi IDSA ds. opracowania wytycznych (a więc formalnemu ciału naukowemu jako całości) wykazano ponad wszelką wątpliwość łamanie zasad etycznych w nauce oraz łamanie własnych wewnętrznych procedur IDSA - co było i jest nadal tolerowane przez kierownictwo tej organizacji. Ten fakt obciąża IDSA jako organizację oraz kładzie poważny cień na zalecenia które w taki sposób zostały wytworzone oraz na dalsze kroki jakie w tej sprawie były podejmowane tak przez organizację, jak i konkretne osoby z kwestionowanego wąskiego grona. Artykuł Auwaerter, Bakken, et al [2] (źródło wielu tez Autorki) był obiektem szerokiej krytyki w środowisku naukowym, jako że w istocie niewiele w nim nauki, za to w znacznym stopniu treści w nim zawarte są elementem linii obrony rzeczonych panelistów IDSA wobec oskarżeń w kwestiach jak wyżej.
Po co to piszę. Otóż cały wywód Autorki w kwestii diagnostyki i leczenia jest w istocie myślową kalką w/w wytycznych IDSA, w szczególności zaś odzwierciedla tezy zawarte w wyżej wymienionych dwóch artykułach wytworzonych przez wąskie grono panelistów IDSA - grono ludzi których reputacja w ostatnich latach upada coraz niżej wraz z każdym istotnym doniesieniem naukowym dotyczącym boreliozy. Dlaczego Autorka mieniąca się naukowcem postępuje w ten sposób? Nasuwają mi się dwa możliwe wyjaśnienia: a) Autorka nie zna dobrze tematu w którym postanowiła się paranaukowo wypowiedzieć i opiera się głównie na obiegowych opiniach środowiska (jedynie "podpierając" się przy tym literaturą, której szerszego kontekstu nie zna), albo: b) Autorka pomija wiedzę naukową która jest jej znana ale która nie wspiera przyjętej przez nią z góry tezy. Z dwojga złego ja obstawiam to mniejsze, czyli ignorancję. Tak czy owak takie postępowanie nie ma nic wspólnego z naukowością, której Autorka chce tak żarliwie bronić.
 

Przechodząc do kwestii szczegółowych oraz skupiając się przy tym na rzeczach najbardziej istotnych oraz tych, które nadają się do skomentowania (ponieważ spora część treści artykułu jest poniżej poziomu, na którym możliwa była by jakakolwiek rzeczowa dyskusja).

III.   Autorka pisze:
„Rumień wędrujący występuje u 60-80% (a nawet 90%, jak podają Amerykanie) pacjentów.”
To są istotne dla dalszej dyskusji dane, które można sprawdzić bez trudu w wielu źródłach. Wypadało by być tu ścisłym i zachować minimum obiektywizmu. Po co owe „90%"?
Badacze związani z ILADS podają częstość występowania u osób chorych rumienia wędrującego na poziomie oscylującym wokół 50%, np.:[3], najbardziej doświadczeni lekarze-praktycy potwierdzają te dane na podstawie swoich obserwacji klinicznych [4]; inni badacze (w tym Polscy) określają ten parametr na poziomie 50-70%, na przykład:
Legatowicz-Koprowska M., Walczak E., Borelioza - wciąż trudne wyzwanie [5]
Dlaczego Autorka selektywnie przytacza ważne (z kilku powodów) w tym miejscu dane naukowe?

IV. Rumień wędrujący (EM) jest objawem patognomicznym boreliozy i jako jedyny objaw jest powszechnie uznawany za wystarczający do rozpoznania choroby bez wykonania badań laboratoryjnych. Dwa inne specyficzne objawy boreliozy, przewlekłe zanikowe zapalenie skóry (ACA) i boreliozowy naciek limfocytarny (Borrelial lymphocytoma, BL) występują znacznie rzadziej niż rumień (EM) i w opinii części naukowców (w tym autorów zaleceń diagnostyczno-terapeutycznych PTEiLChZ [6] stanowiących punkt odniesienia dla wielu lekarzy tzw. "głównego nurtu" w Polsce), wymagają potwierdzenia badaniami serologicznymi, podobnie jak wszystkie inne tzw. klasyczne manifestacje boreliozy. Innymi słowy: jeśli pacjent prezentuje zestaw typowych dla boreliozy objawów, natomiast w momencie badania lekarskiego nie ma na jego ciele tzw. “typowego” rumienia wędrującego, to do rozpoznania choroby wymaga się u niego dodatnich wyników badań serologicznych w oparciu o zasadę tzw. dwustopniowej diagnostyki (pierwsze ELISA, później Western Blot). Zasada ta jak i cały paradygmat, którego ona jest częścią, są same w sobie mocno dyskusyjne a ich skuteczność w wykrywaniu choroby jest ograniczona. Zjawisko seronegatywności w boreliozie jest faktem potwierdzonym naukowo i jest dobrze opisane, włącznie z jego przyczynami, także w źródłach polskich. Na przykład:
Miąskiewicz, Walczak, et al, Fałszywie ujemne wyniki testów serologicznych w kierunku Borrelia burgdorferi jako efekt kompleksemii w przebiegu choroby z Lyme [7]
http://borelioza.org/materialy.../testy_seronegatywnosc.pdf
Mączka I, Tylewska-Wierzbanowska S, Cykl krążenia krętków Borrelia burgdorferi w środowisku [8]
http://borelioza.org/materialy_lyme/vol4912010025.pdf
Witecka-Knysz E., Klimczak M., et al, Borelioza: dlaczego diagnostyka jest tak trudna? [9]
To są materiały szeroko znane, nie nowe oraz łatwo dostępne. Znów nasuwa się to samo pytanie: czy Autorka tych materiałów nie zna - czy też je zna, ale z rozmysłem pomija? Znów obstawiam ignorancję i mam ku temu konkretne powody, o których poniżej.
W świetle wiedzy jaką można wynieść z lektury powyższych (oraz wielu innych, obcojęzycznych) artykułów naukowych w temacie jasnym jest, że zasadniczym z punktu widzenia klinicznego problemem w diagnozowaniu boreliozy jest zbyt
niska rzeczywista czułość poszczególnych metod testowania laboratoryjnego, a co za tym idzie także zbyt niska skuteczność samego paradygmatu diagnostycznego opartego na badaniach serologicznych zakładającego stosowanie Elisy jako pierwszego stopnia diagnostyki. Taka sytuacja w opinii środowisk naukowych i medycznych z kręgu ILADS (i nie tylko) prowadzi do poważnej skali niedodiagnozowania przypadków boreliozy. Skalę tego zjawiska trudno jest oszacować liczbowo, niemniej pewną wskazówką są tu doniesienia z kręgów amerykańskiego CDC z sierpnia 2013 r. CDC przyznaje że liczba rzeczywistych zachorowań w USA może być nawet dziesięciokrotnie wyższa od liczb obecnych w oficjalnych statystykach epidemiologicznych. Więcej informacji można znaleźć tu:
https://www.facebook.com/borelioza.org/posts/573134616065774
Między innymi ze względu na te kwestie badacze i lekarze z kręgu ILADS uznają, że diagnoza boreliozy powinna zawsze być diagnozą kliniczną (czyli opartą w decydującym stopniu na takich czynnikach jak historia ekspozycji, wywiad i obraz objawów), a powszechnie stosowane testy laboratoryjne pełnią w tym względzie rolę pomocniczą, wspierającą proces diagnozy. Nie mogą one być zasadniczym, ani tym bardziej wyłącznym, narzędziem diagnozy, ponieważ nie spełniają powszechnie przyjętych w przypadku innych chorób standardów czułości. [10]
Tymczasem Autorka w akapicie „
Diagnostyka boreliozy jest bardzo niedoskonała" stawia cały problem diagnostyki na głowie. Cały ten akapit (który ma zasadnicze znaczenie dla wywodu Autorki) jest do tego stopnia (pod względem logicznym) bełkotliwy, że nie podejmę się go prostować we wszystkich szczegółach, ponad to co powyżej napisałem. Sprostuję jedynie poniżej jeden krytyczny błąd.

V.   Autorka pisze między innymi:
„Jeśli jednak istnieje uzasadnione podejrzenie boreliozy (czyli pacjent ma charakterystyczne objawy), wykonuje się następujące testy serologiczne: najpierw EIA (albo ELISA, albo test immunofluorescencji) celem wykrycia przeciwciał oraz ich miana. Jeśli wynik jest ujemny, diagnostyka w kierunku boreliozy jest skończona — pacjent nie jest chory na tę chorobę."
To stwierdzenie to kompletna bzdura i NIE WOLNO postępować w ten sposób! Taki błąd to jest krok w stronę tragedii pacjenta, a dla lekarza który tak postąpi jest to potencjalnie krok w stronę procesu o błąd medyczny. W takim przypadku zastosowanie dobrej jakości testu Western Blot, najlepiej z rozbiciem krążących kompleksów immunologicznych (kki/CIC) może przynieść wynik pozytywny i skutkować efektywnym rozpoznaniem boreliozy pomimo negatywnego testu ELISA, (i to nawet według bardzo restrykcyjnych zaleceń PTEiLChZ). To nie tylko sprawdza się w praktyce klinicznej kompetentnych lekarzy, ale jest też poparte dowodem, do tego opisanym po polsku. Ponownie to samo źródło:
Miąskiewicz, Walczak, et al, Fałszywie ujemne wyniki testów serologicznych w kierunku Borrelia burgdorferi jako efekt kompleksemii w przebiegu choroby z Lyme [7]
W nim czytamy:
„W 74 surowicach (ze 107 badanych), ujemnych w teście ELISA, wykryto metodą Western-blotting we frakcji gamma [po dysocjacji kki -przyp. RR] w 82% obecność przeciwciał swoistych dla Borrelia bg. Najczęściej wykrywano przeciwciała dla antygenów: VIsE, p100, p41, p39, OspC i p18, co oznacza że wyniki uzyskane powszechnie stosowaną metodą ELISA należy uważać za fałszywie ujemne i dlatego konieczne jest oznaczanie przeciwciał dla Borrelia bg. także we frakcji CIC [kki, immunologicznych kompleksów -przyp. RR] (...)"
Widać tu wyraźnie jak ułomnym narzędziem diagnostyki boreliozy jest test metodą ELISA i w jak wielkim stopniu obciążone błędem może być źle rozumiane tzw. dwustopniowe podejście do diagnostyki serologicznej. Autorka tego nie wie lub nie uznaje za istotne, wskutek czego treść artykułu może wprowadzać czytelnika w błąd co do istoty problemu diagnostyki laboratoryjnej w boreliozie.


Podsumowanie

Przytoczone powyżej twierdzenie Autorki w złożeniu z kilkoma innymi błędami mniejszej wagi, które pomieściła w swoim artykule, świadczy o tym, że Autorka nie rozumie problematyki diagnozowania boreliozy, opiera się w tym co pisze w znacznym stopniu na obiegowych opiniach środowiska (przy tym: środowiska w USA, nie w Polsce) oraz najwyraźniej nie zna ważnych i szeroko dostępnych pozycji literatury w temacie. To wszystko jednak nie przeszkadza jej w formułowaniu bardzo śmiałych tez, którymi godzi w dobre imię sporego grona naukowców i lekarzy oraz ich pacjentów, a to wszystko niestety ubiera w pozory naukowości, uzurpując w ten sposób nie należną tym treściom wiarygodność. Pewne pocieszenie może stanowić fakt że nie chodzi tu najwyraźniej o świadome wprowadzanie czytelników w błąd lecz o zwykłą ignorancję. Natomiast w ogólnym rozrachunku nie umniejsza to skandalicznego wydźwięku artykułu.




Literatura:
1. Witryna http://www.lymeinfo.net/lymefiles.html zawiera kompilację m. in. dziesiątków publikowanych artykułów naukowych (w tym opisujących przetrwanie infekcji Bb po leczeniu, seronegatywność, formy przetwalnikowe, itp.)
2. Auwaerter PG, Bakken JS, Dattwyler RJ, Dumler JS, Halperin JJ, McSweegan E, Nadelman RB, O’Connell S, Shapiro ED, Sood SK, Steere AC, Weinstein A, & Wormser GP (2011). Antiscience and ethical concerns associated with advocacy of Lyme disease. The Lancet infectious diseases, 11 (9), 713-9 PMID: 21867956
3. Stricker R.B., Lautin A. The Lyme Wars: time to listen. Expert Opin Investig Drugs. 2003;12:1609–14
4. Burrascano J.J., Advanced topics in Lyme disease. Diagnostic hints and treatment guidelines for Lyme and other tick borne illnesses, (2008), s.7; dostępne z http://www.ilads.org/lyme_disease/B_guidelines_12_17_08.pdf (data ostatniego sprawdzenia 13.01.2014)
5. Legatowicz-Koprowska M., Walczak E. Borelioza - wciąż trudne wyzwanie, Via Medica, 2011
6. Flisiak R., Pancewicz S., Diagnostyka i leczenie Boreliozy z Lyme. Zalecenia Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych, dostępne z: http://www.pteilchz.org.pl/data/standardy/borelioza_z_lyme_2011.pdf (data ostatniego sprawdzenia 13.01.2014)
7. Miąskiewicz K., Walczak E., et al, Fałszywie ujemne wyniki testów serologicznych w kierunku Borrelia burgdorferi jako efekt kompleksemii w przebiegu choroby z Lyme, Via Medica 2011
8. Mączka I., Tylewska-Wierzbanowska S., Cykl krążenia krętków Borrelia burgdorferi w środowisku, Post. Mikrobiol., 2010, 49, 1, 25-32, dostępne z: http://www.pm.microbiology.pl
9. Witecka-Knysz E., Klimczak M., et al, Borelioza: dlaczego diagnostyka jest tak trudna?, Diagnosta Laboratoryjny, kwiecień 2007
10. Bakken L.L., Callister S.M., Wand P.J., Schell R.F. Interlaboratory comparison of test results for detection of Lyme disease by 516 participants in the Wisconsin State laboratory of hygiene/College of American Pathologists proficiency testing program. J. Clin Microbiol. March 1997; 35(3):537–43


14.01.2014

(2/2) Uwagi krytyczne do tekstu “Wkręceni w boreliozę”



O  konsekwencjach braku obiektywizmu

VI.   Że Autorka swoją twórczością ma konkretny wpływ na świadomość i zachowania innych, tego dowód można znaleźć w komentarzach pod rzeczonym artykułem w blogu, takich jak ten:
„ EjPi | 08.01.2014 o 17:34
Dzięki Tobie, Sporothrix i Bartowi za ten artykuł, będę do niego linkować przy okazji dyskusji z moimi żyjącymi w czarodziejskim świecie znajomymi. Przyznam się, że też zaczynałam naiwnie łapać temat, i rozważałam wykonanie testów ELISA, zamiast po bożemu przejść się do psychiatry i podleczyć się z nawrotu depresji, która właśnie u mnie daje takie różne dziwne neurologiczne objawy somatyczne. Ale skoro SSRI dają im radę, to nie ma co kombinować z nieistniejącą chorobą. Pozdrawiam, i czekam na kolejne wpisy!"
Nawracająca depresja i „różne dziwne neurologiczne objawy” rzeczywiście mogą mieć podłoże somatyczne. Natomiast zawierają się także w obszernym katalogu objawów u których źródła może leżeć niewykryta uprzednio borelioza. Czy obiektywny naukowiec nie powinien choć w tym przypadku napisać coś więcej niż:
„sporothrix | 08.01.2014 o 17:41                                
@ EjPi
Też pozdrawiam i dzięki.”
Koleżanka która zaniechała w  tej sytuacji diagnostyki (czy choćby zgłębienia tematu) boreliozy, może mieć w przyszłości do Autorki duże pretensje.

VII.   Autorka pisze m. in.:
„Ponieważ kleszcz nie jest w stanie zarazić człowieka krętkami przez 12 do 24 godzin po ukąszeniu, jak najszybsze usunięcie kleszcza jest skuteczną metodą zapobiegawczą.”
Niestety to stwierdzenie nie jest prawdą. Owszem wykazano co następuje: krętki w organizmie kleszcza bytują typowo w jego jelitach; po rozpoczęciu przez kleszcza żerowania zmiana warunków środowiska (m. in. temperatury) jest bodźcem który sprawia że krętki z jelit kleszcza przemieszczają do jego ślinianek, a stamtąd do rany. Ten proces trwa (stąd teoretyczny model mówiący o 24h jako czasie potrzebnym do zakażenia). Przy okazji tejże migracji zachodzą również zmiany antygenowe bakterii które grają ważną rolę dla jej wirulencji.
Autorka natomiast formułując na podstawie tego modelu bardzo kategoryczne stwierdzenie, nie bierze pod uwagę co najmniej dwóch rzeczy. Po pierwsze kleszcz który z dowolnych powodów przerwał żerowanie (np. strząśnięty przez żywiciela zwierzęcego) jest, jak mówią badacze, bardzo zdeterminowany aby dokończyć żerowanie i w związku z tym bardzo agresywny. Warto zauważyć że u takiego kleszcza owa „krętkowa bomba” jest już „uzbrojona” i może być gotowa do detonacji.
Kwestia druga: dr Willy Burgdorfer, który jako pierwszy opisał krętki nazwane po części jego imieniem, stwierdził że 5-10% kleszczy spośród tych które badał wykazywało uogólnioną infekcję i krętki znajdowały się w momencie badania w ich śliniankach. Dr Burgdorfer mówi jasno: „Nie istnieje coś takiego jak margines bezpieczeństwa po ukąszeniu kleszcza”. Ten fakt może potwierdzić wielu pacjentów którzy chorują pomimo faktu że kleszcz usunięty był u nich „czysto” i szybko.

Fakt że jakieś zjawisko nie jest dokładnie opisane, nie uprawnia do twierdzenia że ono nie istnieje. Zwłaszcza w sytuacji gdy jego występowanie jest według dostępnej wiedzy wysoce prawdopodobne, potwierdzają to pojedyncze badania oraz świadczy o tym szereg obserwacji klinicznych poczynionych przez doświadczonych lekarzy-praktyków. Zdają się to wiedzieć wszyscy oprócz wąskiego grona panelistów IDSA, kilkudziesięciu ich kolegów na świecie, oraz oprócz Autorki. Kiepskie przygotowanie to jedno, natomiast po cóż w tej sytuacji formułować tak kategoryczne wnioski jak szereg stwierdzeń przytoczonych powyżej i poniżej? Czy dlatego że pomagają barwnie zilustrować założoną tezę i przy okazji bagatelizować problem? Gdzie podział się obiektywizm? Czy Autorka bierze pod uwagę, że może przy okazji potencjalnie zaszczepić czytelnikowi fałszywą pewność co do stanu zdrowia?


Ślepa wiara (w) IDSA

VIII.   Autorka pisze m. in.:
„Pacjenci z potwierdzoną boreliozą zwykle bardzo dobrze reagują na leczenie (...)
Zalecaną przez Infectious Disease Society of America (IDSA) jest odpowiednia terapia w zależności od stadium choroby. Stadium pierwsze wymaga dwutygodniowego doustnego stosowania doksycykliny lub amoksycyliny. Te same leki stosuje się w przypadku stadium II i III, a kuracja trwa do czterech tygodni (...). W przypadku zapalenia opon mózgowo-rdzeniowych czy mózgu stosuje się dożylne podawanie ceftriaksonu. (...)
W dużej większości przypadków pacjentów chorych na boreliozę udaje się wyleczyć w powyższy sposób. A główną przyczyną niepowodzenia terapii jest nieprawidłowa diagnoza (czyli po prostu nie mieliśmy do czynienia z boreliozą).”
Myślowe salto mortale, zwłaszcza w ostatnim zdaniu.
Pominę już w tym miejscu szereg źródeł (w tym polskich) podawanych Autorce w toku dyskusji przez inne kompetentne osoby (treści usunięte, a jakże, jako “niemerytoryczne”), a świadczących o tym że niepowodzenia krótkich terapii nie są wcale rzadkie i bynajmniej nie przez wszystkich są traktowane jako następstwa niezakaźne choroby. Stąd dość powszechne zjawisko okresowego powtarzania terapii antybiotykowych u pacjentów z nawrotami choroby na polskich oddziałach zakaźnych. Nota bene tak zwany “post - Lyme disease syndrome (PLDS)” jest czysto teoretycznym konstruktem który nie ma po dziś dzień potwierdzenia naukowego, za to jest ostro krytykowany od połowy lat 80. XX., m. in. na gruncie badań opartych o hodowlę krętków B burgdorferi z materiału pobranego od pacjentów po krótkich terapiach.
Przyjmując wyłącznie i na ślepo wykładnię IDSA autorka z góry zakłada (w ślad za opisywanym wyżej wąskim gronem panelistów IDSA), jakoby niemożliwe było przetrwanie aktywnej infekcji krętkami B burgdorferi po leczeniu monoterapią antybiotykową zalecaną przez IDSA. Takie stwierdzenie nie jest prawdą, a dowody temu przeczące wcale nie są nowe. Żywe krętki Bb jak wspomniałem, hodowano od uprzednio leczonych pacjentów już w latach 80. XXw. w USA, a niedługo potem zapewne także w Polsce. Młodym mikrobiologom sugeruję popytać wśród starszych kolegów.
Opublikowane w 2012 r. badania Embers et al wykazują na modelu zwierzęcym możliwość przetrwania żywych krętków B burgdorferi w organizmach naczelnych pomimo zastosowania agresywnej antybiotykoterapii wg zaleceń terapeutycznych IDSA. Link wraz ze skrótowym omówieniem po polsku można znaleźć tu:
Wnioski jakie płyną z tych badań, jasno sugerują, że przetrwanie zakażenia B burgdorferi pomimo krótkiej terapii u ludzi jest prawdopodobne. Badania pokazują także przy okazji, do jakiego stopnia zafałszowane mogą być wyniki testów serologicznych wykonywanych po nieskutecznym leczeniu.
Potencjalnie przełomowe są również badania prowadzone przez dr Evę Sapi nad biofilmami Borrelii. Jest to kontynuacja pionierskich prac dr Alana MacDonalda. Linkowane tu:
Całe osobne zagadnienie to krytyka badań Klempnera et al, które stały się kamieniem węgielnym zaleceń IDSA z 2006 r. Publikacje DeLong et al oraz Fallona et al stawiają poważny znak zapytania co do naukowych podstaw stanowiska IDSA. Szczegóły można znaleźć m. in. tutaj:
Natomiast wszystkie ideologiczne wywody na temat rzekomego nieistnienia przewlekłego zakażenia B burgdorferi stają się beznadziejne w świetle nowych doniesień na temat udoskonalonej metody hodowli krętków B burdorferi oraz jej zastosowania diagnostycznego:
Z bezpośrednim dowodem przetrwania infekcji po krótkiej terapii nawet paneliści IDSA nie będą już w stanie wkrótce dyskutować.
Cóż, warto czytać – jeśli nie źródła naukowe w oryginale, to przynajmniej ich omówienia na stronie stowarzyszenia pacjentów zajmującego się tematem.



Uwagi na marginesie

Spotykając się z nieprzemyślaną i niekompetentną wypowiedzią lub publikacją na temat boreliozy, w szczególności zaś na temat diagnozowania i prawidłowego leczenia tej choroby, osoba społecznie zaangażowana w temat staje zawsze przed wielowarstwowym dylematem. Po pierwsze ignorancja w temacie jest, jak pisałem, powszechna i na prostowanie każdego przekłamania które się gdzieś pojawia nie starczy czasu jednej osoby, czy grupy osób. Z drugiej strony zabranie głosu w dyskusji często niepotrzebnie nobilituje treści, które na to nie zasługują. Innym czynnikiem jest fakt, że dla osób zaangażowanych społecznie i posiadających konieczną wiedzę, jest w obrębie problematyki boreliozy na tyle dużo do zrobienia, że trudno im poświęcać czas na rzeczy mniej ważne. Podstawowym celem działania tych osób jest wszak pomoc chorym; prostowanie owoców czyjejś nonszalancji schodzi na plan dalszy. Kolejny czynnik komplikujący ma swe źródło w skali skomplikowania zagadnień związanych z diagnozowaniem i leczeniem boreliozy. Ta jest na tyle duża, że prostowanie pewnych kwestii wymaga pisania elaboratów, takich jak ten powyżej. Dogmatycznych oponentów to prawdopodobnie niestety nie przekona, natomiast osoby słabo znające temat niewiele z tego skorzystają i szybko zarzucą lekturę. Takie podejście wymaga poświęcenia mnóstwa czasu i energii, które bardzo, bardzo potrzebne są gdzie indziej. Chciałbym aby każdy pamiętał o tym czytając w przyszłości podobną “radosną twórczość” w temacie i pytając siebie dlaczego nikt kompetentny nie wchodzi w spór z autorem/autorką.

Z drugiej strony sytuacje jak ta której owocem jest ta polemika, mogą być dla bezstronnego obserwatora niezwykle pouczające. Pokazują mianowicie do jakiego stopnia zideologizowana potrafi być debata na temat boreliozy - choroby z Lyme jako problemu który dawno już wykroczył poza sferę nauk biomedycznych i zyskał (na nasze nieszczęście) wymiar polityczno-społeczny. Oto obserwujemy w tych sytuacjach, jak ludzie wykształceni, nierzadko z dyplomami i habilitacjami w naukach medycznych i okołomedycznych prezentują nierzadko w tym specyficznym temacie - boreliozy - choroby z Lyme - gorącą, dogmatyczną wiarę, która skonfrontowana z niewygodnymi faktami potrafi owocować zachowaniami nieracjonalnymi. Kogoś mniej obeznanego z tematem może to wprawiać w konsternację, niemniej zapewniam, tak wygląda świat tych swoistych Wojen Boreliozowych z którymi mamy do czynienia dzisiaj - nie tylko w Polsce ale i w innych krajach europejskich, zwłaszcza zaś za Oceanem, gdzie cały ten rozgrzany do białości spór (IDSA kontra ILADS) ma swoje przyczyny i gdzie nieustannie bierze swe źródło.

Osobiście cieszę się że w perspektywie tygodni wychodzi drukiem polskie wydanie książki dr Nicoli McFadzean “Prosto o diagnozie i leczeniu boreliozy - choroby z Lyme”, ponieważ wiele z tych podstawowych kwestii budzących tak gorące kontrowersje (włącznie z ich tłem historycznym) jest w tej publikacji bardzo dobrze i przystępnie wyjaśnionych, nie tylko z punktu widzenia lekarza-praktyka ale również w odniesieniu do materiałów naukowych. Już teraz polecam tę pozycję wszystkim zainteresowanym tematem.